Wersja dla niedowidzących - włącz Wersja dla niedowidzących - wyłącz
Ośrodek Pomocy Społecznej w Wicku
Strona Główna / Aktualności / Alimenty to nie prezenty. Polacy, dlaczego pozwalacie okradać dzieci? FELIETON AGNIESZKI MAZUR PUCHAŁA

Alimenty to nie prezenty. Polacy, dlaczego pozwalacie okradać dzieci? FELIETON AGNIESZKI MAZUR PUCHAŁA

Jesteśmy tak samo odpowiedzialni jak ojciec, który woli pieniądze przepić setką pod sklepem i matka hulająca po świecie, nieuchwytna dla sądów i komorników. Wszyscy udajemy, że problemu nie ma, machamy ręką, że w sumie co to za przestępstwo. Otóż – wielkie.

Na stronie Rzecznika Praw Obywatelskich czytamy, że dług wobec dzieci z rozbitych rodzin wynosi już ponad 10 miliardów złotych. 300 tysięcy ojców lub matek odwraca się od swoich potomków i nie daje złamanego grosza na ich jedzenie, ubrania, szkołę, leki. Kilkanaście tysięcy z nich co roku skazywanych jest wyrokiem, a cztery tysiące siedzi w więzieniach za to przestępstwo – okradanie własnych dzieci. Wielu z rodziców woli iść za kratki niż dać chociaż nędzną kwotę dla swojego potomka, krwi z ich krwi. Niezależnie od tego, czy jest to już zbuntowany nastolatek czy nadal słodki kilkuletni bobas z niewinnym uśmiechem na ustach. Dłużnicy alimentacyjni nie mają dla swoich dzieci litości. Nie przeszkadza im nawet to, że w piśmie, które prawny opiekun zanosi do komornika wierzycielem, a więc osobą, wobec której alimenciarz ma dług nie jest były partner lub partnerka, a właśnie jego dziecko. I już w tym miejscu u dłużnika alimentacyjnego powinien pojawić się wstyd. Ale tak nie jest. Dlaczego? Tu właśnie zaczyna się nasza wina.

Dam ci do ręki

Na czele listy współwinnych okradania polskich dzieci są pracodawcy. A konkretnie ci, którzy mają prywatne firmy i mogą manipulować umowami lub zatrudniać pracowników na czarno. Jeśli zgodziłeś się, by ojciec lub matka, na których ciąży obowiązek alimentacyjny pracowali u ciebie bez umowy lub uzgodniłeś z nimi niższą kwotę na papierze (na przykład oficjalnie zatrudniasz ich na 1/4 etatu), a resztę dajesz im pod stołem, prawdopodobnie przyczyniasz się do nie alimentacji. Twój pracownik, zamiast dołożyć część kwoty na lekarstwa, jedzenie czy podręczniki dla swojego dziecka, woli te pieniądze wydać na siebie. A dzięki twojej nieuczciwości może to zrobić, bo komornik nie zajmie części jego wynagrodzenia. Teraz już to wiesz, nie możesz udawać, że nie masz o tym pojęcia. Jesteś współwinny.

Umowa będzie na mnie

Kolejne osoby, które pozwalają na okradanie polskich dzieci to rodzice, rodzina, konkubenci lub nowe żony czy mężowie alimenciarzy. Działają na dwa sposoby: po pierwsze akceptują fakt, że ojciec lub matka nie wywiązują się z obowiązku łożenia na swoje dziecko. Po drugie, ułatwiają dłużnikowi alimentacyjnemu wywinięcie się od płacenia, podobnie jak nieuczciwy pracodawca. To oni widnieją w aktach notarialnych w przypadku kupna nieruchomości, na umowie kupna samochodu czy fakturach na meble, sprzęt RTV i AGD. Jeśli nazwisko dłużnika nie pojawia się na żadnym z aktów własności i dowodów zakupu, to znaczy, że niczego nie posiada. Czyli komornik nie może niczego mu odebrać, by móc ściągnąć chociaż część długu wobec dziecka. Jesteś papierowym właścicielem rzeczy, które w praktyce należą do alimenciarza? Okradasz jego dziecko.

Ograć państwo

Nie jesteś pracodawcą zatrudniającym dłużników alimentacyjnych na czarno ani członkiem jego rodziny, który ułatwia mu miganie się od płacenia? To wcale nie znaczy, że masz czyste ręce. Prawdopodobnie znasz przynajmniej jednego (a zapewne co najmniej kilku) alimenciarza, który nie płaci lub przekazuje na swoje dziecko tylko część miesięcznej kwoty zobowiązania. I pewnie wiesz o tym, bo zdarza mu się taką działalnością pochwalić. "Państwo za mnie daje, podatki przecież po coś płacę" – to jeden z argumentów. Ojciec lub matka nie przesyła swojemu dziecku pieniędzy na życie, bo równie dobrze może to zrobić Fundusz Alimentacyjny. Jak reagujesz na takie slogany? Prawdopodobnie stwierdzasz, że w sumie racja. Po coś te podatki płacimy. Przechytrzone państwo aż tak bardzo nie zubożeje, a przecież dziecku się krzywda nie dzieje, bo pieniądze dostaje. Otóż nie. Fundusz Alimentacyjny przysługuje tylko najbiedniejszym samodzielnym rodzicom, których dochód na osobę nie przekroczy 725 zł na osobę. W praktyce niewiele osób spełnia to kryterium. Samodzielna matka lub ojciec musi więc pracować na dwa etaty, łapać dodatkowe zlecenia, dorabiać po godzinach, żeby móc nakarmić i ubrać dziecko, które ma dwoje rodziców. Dlaczego? Bo ty nie powiesz dłużnikowi, że est nie spryciarzem, a złodziejem.

I co ci zrobią?

Za problemy ze ściągalnością alimentów odpowiadamy wszyscy, dając społeczne przyzwolenie na to, by dłużnicy nie płacili na swoje dzieci. Nie uważamy tego za przestępstwo ani za coś nagannego. Potępiamy kieszonkowców, osoby, które kradną w sklepach, złodziei rabujących domy, a ojca lub matkę, którzy nie płacą, a więc zabierają swojemu dziecku należne pieniądze zbywamy wzruszeniem ramion. Polskie prawo też nie pomaga, mając wiele luk umożliwiających uporczywą nie alimentację. Co prawda w grudniu 2016 roku usłyszeliśmy, że od teraz wystarczą trzy miesiące zwlekania z płaceniem, by nieuczciwy rodzic został postraszony bransoletką, a następnie więzieniem, ale na razie efektów tej deklaracji jeszcze nie odczuliśmy na własnej skórze. Przed nami jeszcze kilka etapów legislacyjnych koniecznych do tego, by ustawa mogła wejść w życie i zacząć przynosić efekty.

Alimenty to nie prezenty

Uświadamianie Polakom, że muszą spojrzeć na alimenciarzy jak na przestępców i przestać akceptować ten proceder to jedno. Drugie to pomoc samodzielnym rodzicom, którzy, póki co muszą prosić się o alimenty lub spędzać większość czasu na pracy na etat i dorywczej, zamiast na wychowywaniu dziecka z rozbitej rodziny. I tutaj wkracza Stowarzyszenie Dla Naszych Dzieci, które pod koniec ubiegłego roku drugi raz wystartowało z akcją "Alimenty to nie prezenty". Chodzi w niej o to, by skłonić polityków do zniesienia progu dochodowego uprawniającego do pobierania świadczeń z Funduszu Alimentacyjnego. Obecnie państwo wypłaca alimenty tylko tym samodzielnym rodzicom, których dochód na jedną osobę nie przekracza 725 zł. Oznacza to, że rodzic posiadający jedno dziecko nie może zarabiać więcej niż 1451 zł miesięcznie. W praktyce z miliona dzieci, których ojciec lub matka jest dłużnikiem alimentacyjnym pieniądze od państwa dostaje tylko garstka – te żyjące w skrajnym ubóstwie lub te, których matka lub ojciec pracują na czarno, żeby nie przekroczyć progu dochodowego.

Fundusz Alimentacyjny to nie zapomoga czy prezent dla dziecka, a pożyczka dla dłużnika alimentacyjnego, którą będzie musiał zwrócić lub odpracować. Dlaczego więc samodzielny rodzic, który robi wszystko, by jakoś związać koniec z końcem i zapewnić dziecku jedzenie czy edukację musi udowodnić, że zarabia mniej niż najniższa krajowa (od 2017 roku osoba z taką pensją i jednym dzieckiem przekracza próg o 4,70 zł), by załapać się na FA? W grudniu 2016 roku w ramach akcji "Alimenty to nie prezenty" udało się zebrać tysiące podpisów pod petycją, która została następnie przekazana do Ministra Rodziny, Pracy i Polityki. Na stronie stowarzyszenia nadal znajduje się ankieta, którą można podpisać online – listy osób, które podpisały się pod apelem o zmiany cały czas przekazywane są do ministerstwa. Od zeszłego roku działa też Zespół Ekspertów ds. Alimentów przy RPO i RPD, który wraz z Rzecznikiem Praw Obywatelskich Adamem Bodnarem przyczynił się do tego, że w temacie nie alimentacji coś wreszcie naprawdę się dzieje, przynajmniej prawnie.

Do nas należy po pierwsze zmiana sposobu myślenia o dłużnikach alimentacyjnych, po drugie wspieranie takich inicjatyw. Choćby podpisaniem petycji, udostępnianiem jej dalej lub przekazaniem 1 proc. podatku na stowarzyszenie. Zmiany zaczynają się od nas. A gdy problem dotyczy krzywdy dzieci, nie możemy odwracać wzroku.

Licznik odwiedzin:
Wszystkich: 5 365 234
Wczoraj: 676
Dzisiaj: 666
Online: 35
c) 2011-2025 Ośrodek Pomocy Społecznej w Wicku
MAPA STRONY
RSS
Polityka cookies
wcag 2.0
Ta strona może korzystać z Cookies.
OK, rozumiem